Żywe murale z George Town

Krainy Herbaty udaliśmy się już prosto do miasteczka George Town, położonego w Cieśninie Malakka na Wyspie Penang, nieopodal lądu. Z racji tego, że w Internecie naczytałam się samych ochów i achów o tej kolonialnej mieścinie, z góry założyliśmy, że zostaniemy tam trzy pełne dni (już wcześniej wykupiliśmy miejscówki na późniejszy pociąg do Tajlandii, przez co sami się zablokowaliśmy, nie mogąc skrócić naszego pobytu w George Town). Przygotowując się przed wyjazdem merytorycznie, prześledziłam mnóstwo relacji z podróży po Malezji i niemal wszyscy, którzy tam zawitali, wychwalali Wyspę Penang pod niebiosa. My, osobiście mamy sporo zastrzeżeń...


Tymczasem skupmy się na samym George Town. Dla osób, które nie były w Luang Prabang w Laosie czy Hoi An w Wietnamie, miasteczko to wydać się może spełnieniem snów. Kolonialna zabudowa - pamiątka po Brytyjczykach, urozmaicona kuchnia (niektórzy uważają, że to raj dla podniebienia), street art w postaci dwuwymiarowych, niemal żywych murali i kilka zabytkowych, drewnianych molo zwanych jetty. Nie bez powodu, stara część miasta w 2008 roku została wpisana na Listę UNESCO. Z pewnością warto choć raz w życiu tu przyjechać i bez pośpiechu się powałęsać.


Niestety, jakoś tak wyszło, że już pierwszego dnia obeszliśmy wszystko (to stosunkowo niewileka powierzchnia) i dopadło nas wrażenie, że czegoś nam brakuje. Na pierwszy rzut oka, starówka może zauroczyć, na dłuższą metę, może szybko się znudzić. Bo co robić, gdy obejrzysz już wszystkie murale, przespacerujesz się po każdym z jetty, zajrzysz do świątyń, popróbujesz nowych smaków (które Cię nie zachwycą), a pastelowe uliczki przestaną Cię zadziwiać? Drugiego wieczoru byliśmy przekonani, że jedna doba w zupełności by nam wystarczyła. A czekał nas cały kolejny dzień i kawałek następnego. Zwłaszcza, że pozostałe zakątki wsypy niespecjalnie nas urzekły (o tym w następnym poście). To nie znaczy, że całkiem miasteczko George Town skreślamy. Po prostu, najpierw przyjedźcie i się rozejrzyjcie i dopiero oceniajcie, czy warto zostać na dłużej.

Nasza trasa: Tanah Rata - George Town (5h busem).
Męczący odcinek. Ściśnięci w 10 osób w małym 8-osobowym busie - z dwójką małych, ryczących Malezyjczyków na kolanach u rodziców. Dotarliśmy późnym wieczorem i znów padliśmy jak zabici..
Nasz stylowy hostel Cintra - prawie 200-letni chiński budynek z klimatycznymi wnętrzami. Dogodne położenie, okna bez szyb;) oryginalne stare meble, hippisowka atmosfera i przystępna cena:)
Rustykalne drzwi hostelu Cintra:)
Widok z naszego pokoju
Typowa uliczka starego George Town
Spacerujemy po zabytkowym jetty - dawnej osadzie rybackiej
W George Town znajduje się takich kilka. Przypominają molo, z dwóch stron obudowane drewnianymi domkami na palach. Wbrew pozorom nie spotkaliśmy tam żadnych turystów.
Cisza, spokój i żar buchający z nieba
W domkach przy jetty do dziś mieszkają całe rodziny
Na pierwszym planie chatki na palach, tuż za nimi betonowe wieżowce
Docieramy do foodcourtu i obchodzimy wszystkie stoiska. Naszą uwagę przyciąga sushi. Zdając sobie sprawę, jakie faux pas popełniamy względem malezyjskich przysmaków, postanawiamy, że nowych rzeczy popróbujemy wieczorem. Raz się żyje, a my tak kochamy sushi!
Zjedliśmy znacznie więcej niż na tym zdjęciu. Za ok 60 kawałków i napoje zapłaciliśmy 12 euro;)
Napotykamy pierwsze murale
Najbardziej reprezentacyjna uliczka w George Town
Dlatego murale wydają się żywe! Krzesło i kubek są prawdziwe:)
Spacerujemy podcieniami. Co za ulga, że one tam są!
Kolejny ciekawy pomysł!
Będąc we wschodniej Azji trzeba choć raz przejechać się rikszą! Po drodze, nasz kierowca-przewodnik starał się opowiadać nam trochę o mieście, jednak wyglądało to następująco "Spójrzcie, to stary chińskie dom, ma ponad 100 lat. O, zobaczcie, po lewej ważny stary budynek, ma około 100 lat. O, a tutaj dom kolonialny, który ma jakieś 150 lat";)
Mural o tytule Bruce Lee by tego nie zrobił;)
Mój ulubiony:)
Co ciekawe, większość murali w miasteczku powstała za sprawą młodego Litwina, Ernesta Zacharevica w ramach programu "Mirrors George Town". Ten wyżej nosi tytuł Chłopiec na motorze.
Dzieci grające w koszykówkę a wraz z nimi Maciek;)
Dzieciaki w oknie
Hinduska wśród korzeni drzewa
Meczet Kapitana Kelinga z XIX w. Co ciekawe, nie tylko islamskie domy modlitwy tu spotkacie. Malezja, podobnie jak Singapur, to prawdziwa mieszanka kulturowa. Znajdują się tu także świątynie różnych wyznań m.in. chińskie, hinduskie, buddyjskie np. tajskie
Barwna, kolonialna zabudowa
Budynek w kolorze indygo z XIX wieku - należał do chińskiego polityka i businessmana - Cheong'a Fatt Tze. Wnętrza domu wielokrotnie wykorzystywano do ujęć w filmach, jednak szczególnie wsławiły się w 1993r w oscarowej produkcji "Indochiny" z Catherine Deneuve.
 Laksa - pikantna, tradycyjna zupa regionalna, mieszanka kuchni chińskiej i malajskiej
Widok na George Town z dachu centrum handlowego
zapada zmierzch
Nietypowy bukiet kwiatów
Odpoczywając na jednym z jetty
chińskie lampiony
Nasz ostatni wieczór na Wyspie Penang postanowiliśmy uczcić piwkiem i sziszą w barze reggae z muzyką na żywo (ze względu na ceny, w Singapurze i Malezji alkoholu unikaliśmy) 
Relaks z sziszą

W następnym poście dowiecie się, dlaczego Wyspa Penang nas zawiodła i co nam się nie podobało.


Spodobał Ci się ten post? Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco!:) Niebawem ciąg dalszy!

Komentarze

  1. Ale przepięknie! Nie dziwię sie, ze same pozytywy mozna znaleźć o tym miejscu, murale urzekają...cudowne są! I widoki i jetty..cudnie. ciekawa juz jestem co Wam się nie podobało bo ja jestem zachwycona <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Wercia, cieszę się, że post z George Town Ci się spodobał:) Już niedługo dowiesz się, co nas zraziło na Wyspie Penang;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)

Daria Staśkiewicz