Wientian i PN Phou Khao Khouay. Pożegnanie z Laosem

Ponownie wróciliśmy do stolicy Laosu. Kończyły się obchody Chińskiego Nowego Roku, a my wreszcie mieliśmy załatwić wizę lądową do Wietnamu. Okazało się jednak, że nie ma szans, by w ambasadzie wydano nam ją w ciągu kilku godzin. Musielibyśmy czekać kolejnych kilka dni, co znów skróciłoby nam pobyt w Wietnamie. Nie mogliśmy (i nie chcieliśmy) sobie na to pozwolić, więc postanowiliśmy polecieć do Hanoi samolotem (co oczywiście kosztowało nas więcej ale za to ominęła nas 24h podróż autokarem;)). Raz się żyje. Zaaplikowaliśmy o promesę na wizę lotniczą, przelaliśmy odpowiednią sumkę i kupiliśmy możliwie najtańsze bilety.

Pozostawało tylko jedno zasadnicze pytanie - co będziemy robić w Wientianie przez następne 3 dni!?



Wientian ciężko pokochać. Nie ma tu starówki ani niczego, co mogłoby zatrzymywać przyjezdnych na dłużej. Stolicę Laosu traktuje się zwykle tranzytowo (aż wstyd przyznać ale i my mieliśmy taki zamiar), a szkoda, bo ostatecznie nie była taka zła. I choć osobiście wolałabym utknąć w Hanoi, muszę przyznać, że Wientian bardzo nas wyluzował. To kameralne miasto z niewysoką zabudową, które kojarzyło mi się raczej z Międzyzdrojami lub innym nadbałtyckim kurortem. Zamiast Bałtyku mieliśmy do dyspozycji Mekong, nad którym co wieczór rozkładało się wielkie targowisko (a dwumetrowy Maciek okazał się największą jego atrakcją - wszyscy się za nim oglądali;)).
Na śniadania chodziliśmy na sprawdzone (w czasie pierwszego pobytu) bagietki i lokalną kawę. Odkryliśmy też  przyjemny basen miejski (wstęp kosztował grosze), który ratował nas w największe upały. Jednego dnia wybraliśmy się na skuterach do Parku Narodowego Phou Khao Khouay, gdzie spędziliśmy kilka godzin nad kameralnym wodospadem (poza naszą trójką nie było tam nikogo!). Dni upływały leniwie i ostatecznie stolicę Laosu polubiłam:)

Wielki powrót: Vang Vieng - Wientian (4h w super niewygodnym autokarze)
Spacer po Wientianie - mijamy Czarną stupę (That Dam)
 Stąd do Tajlandii już tylko 1km!
Jak się okazało, zachodnie Walentynki dotarły i na Wschód. Nad Mekongiem zauważyliśmy kilka straganów, na których można było zakupić wielkiego miśka lub pluszowe serce.
 My postanowiliśmy uczcić ten dzień relaksem na basenie:)
Mirek znów w swoim żywiole;)
 Pałac prezydencki w Wientianie
 Flagi mówią same za siebie
 W Wientianie wszędzie chodziliśmy na piechotę.  Tuk-tuki były tu o wiele droższe niż np. w Bangkoku. Próbowaliśmy się targować ale szło mozolnie jak nigdy.

Kolejnego dnia, już po raz trzeci wypożyczyliśmy skutery i postanowiliśmy wybrać się do parku narodowego, położonego ok 100 km od Wientianu... 
Nasza trasa: Wientian - Park narodowy (ok 100 km w 1 stronę). Tego wieczoru tyłki po skuterach bolały nas niemiłosiernie;)
Po drodze zatrzymaliśmy się przy świątyni Pha That Luang, którą uważa się za symbol stolicy i dumę narodową (najważniejszy zabytek).
Na dziedzińcu jak zwykle krzątali się mnisi...
 Pokryta złotem, 3-poziomowa stupa w kształcie piramidy (otoczona mniejszymi stupami) ma za zadanie uosabiać wznoszenie ku niebu. Z czterech stron znajdują się klasztorne krużganki
 Strażnicy świątyni (niestety do wnętrza wejść nie można)
Wat Pha That Luang powstała w XVI wieku
Nieopodal na placu odbywały się obchody z flagami w bardzo komunistycznym stylu;)

Droga do parku okazała się prosta, choć bardzo czasochłonna. W dodatku, sporo czasu zmarnowaliśmy na odnalezienie innego wodospadu, który teoretycznie był bliżej. Niestety, nie udało się nam do niego dotrzeć. Jechaliśmy przez busz, po piasku, ciągle się zakopując. Dlatego, po kilku kilometrach zawróciliśmy i udaliśmy się w stronę wodospadu Tad Leuk. Teraz, znając trasę, pewnie od razu obralibyśmy kurs na niego. Z perspektywy czasu, można by stwierdzić, że cały ten pomysł był trochę bez sensu (2h jazdy, potem 2 godziny na miejscu i na koniec 2 godziny z powrotem), jednak my pragnęliśmy wyrwać się z Wientianu na łono natury. I częściowo plan się udał:)

Błądząc... w drodze do pierwszego wodospadu. W końcu musieliśmy z niego zrezygnować.
Tad Leuk w porze deszczowej musi być dużo bardziej spektakularny. Spędziliśmy tam przyjemne, leniwe popołudnie:) Uciążliwą trasę wynagrodził nam brak turystów!
Pluskając się w wodnych kaskadach
 Cudowne popołudnie w Parku Narodowym Phou Khao Khouay:)
Czas wracać - musimy zdążyć przed zmrokiem!

Komentarze

  1. Wyjaśnij proszę termin:stupa..
    A te wasze Walentynki nad basenem były urocze (mam fajniejsze zdjęcia:)) No cóż..i gratuluję tych 200km na skuterku:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)

Daria Staśkiewicz