Dawna potęga Syjamu

Po trzech dniach spędzonych w Bangkoku i sprawnej aklimatyzacji, przyszedł czas by ruszyć dalej na północ, w stronę granicy z Laosem. Najpierw jednak postanowiliśmy zatrzymać się w dawnej stolicy Królestwa Syjamu (ówczesnej Tajlandii), którą aż szkoda byłoby ominąć, zważywszy, że leżała na naszej trasie. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wielkim i znaczącym miastem była niegdyś Ayutthaya. W XVII wieku liczyła sobie aż milion mieszkańców, czyli dwa razy więcej niż ówczesny Londyn! Dzisiejszy kompleks, składa się z sześciu (głównych) świątyń, zbudowanych na przełomie XIV/XV wieku w stylu khmerskim. Niestety, najazd Birmańczyków, który miał miejsce w XVIII wieku, przyniósł kres potężnemu królestwu.


Nie wiem czy najszybciej (dystans 80 km pociąg pokonuje przez jakieś 2,5h) ale zdecydowanie niedrogo jest dojechać do Ayutthaji z dworca Hua Lamphong w  Bangkoku. Co ciekawe, na stacji znajduje się specjalne biuro dla obcokrajowców z obsługą świetnie zorientowaną w połączeniach oraz dobrze mówiącą w języku angielskim.

Ayutthaya była dla nas jedynie przystankiem na trasie do Nong Khai (miasta przy samej granicy z Laosem). Plan był zatem taki: dostać się do dawnej stolicy Syjamu, w ciągu dnia powłóczyć się wśród świątyń, a późnym wieczorem wsiąść w nocny pociąg, kierujący się jeszcze dalej na północ. Nie było żadnego problemu. Pani ze zrozumieniem pokiwała głową, wszystko fachowo nam zarezerwowała i wydrukowała bilety. Byliśmy w niemałym szoku... 

 Nasza trasa Bangkok - Ayutthaya (ok 80km)
Dworzec Hua Lampong w Bangkoku
Poczekalnia w hali dworcowej
Strefa tylko dla mnichów:)
 W pociągu towarzystwa nam nie brakowało!
Do Malwiny przysiadła się mieszkanka Malezji:)

Co ważne dla głodomorów takich jak ja: kolej w Tajlandii nie pozwoli Ci umrzeć z głodu. Nie martw się, jeśli nie zdążyłeś kupić nic na drogę. Co chwilę pojawiali się sprzedawcy przekąsek. A to owoce i lokalne chrupki, a to szaszłyki i napoje. Do wyboru do koloru! Ceny przyjazne konsumentom;)
Kolejna sprawa: nie ma problemu z przetrzymaniem bagaży na dworcu w Ayutthaji. Plecaki zostawiliśmy w przechowalni, która działa przez 24h/dobę. Nic nam nie zginęło. 
Wskazówka: po Ayutthaji dobrze przemieszczać się rowerami. To stosunkowo duży obszar a rowery dają swobodę działania. Żeby nie przeprawiać się nimi promem przez obowiązkową "rzekę" (kilkumetrowy kanał), wypożyczcie je dopiero po drugiej stronie. Chyba, że tak jak my, będziecie śmigali rowerami do późnego wieczora (mieliśmy sporo czasu do następnego pociągu). Wtedy może nie być powrotnych przepraw, a rowery ułatwią Wam powrót mostem (oddalonym kawałek) na dworzec. Pytajcie o drogę. Koszt wypożyczenia roweru to ok 2euro za cały dzień.

 Chłopaki znoszą nasze rowery na przystań. Zaraz wsiadamy na łódź.
Po kilkunastu minutach nieśpiesznej jazdy rowerami, docieramy do pierwszych świątyń kompleksu.
Niektóre z nich były niedostępne do zwiedzania. Pozostało nacieszyć oczy przez ogrodzenie i jechać dalej.
Młodzi tajscy studenci archeologii w Świątyni Wat Ratchaburana
Pozostałości religijnych fresków wewnątrz wieży, która służyła także do przechowywania świętych relikwii. 
Spacerując wśród ruin Świątyni Wat Mahathat
Głowa Buddy opleciona korzeniami drzewa to chyba najbardziej charakterystyczna pocztówka z Ayutthaji.
Pamiątkowe zdjęcie:)

Kiedy już nacieszyliśmy oczy dziedzictwem Tajlandii (na liście UNESCO od 1991 r), udaliśmy się kawałek za miasto do pawilonu dla słoni. To specjalny ośrodek (nie sierociniec), w którym słonie śpią, jedzą i odpoczywają po pracy z turystami. Zdając sobie sprawę, w jak okrutny sposób przebiega ich szkolenie, od początku nie zamierzaliśmy korzystać z żadnych turystycznych przejażdżek. Chcieliśmy po prostu popatrzeć na te piękne, majestatyczne ssaki:) No i się udało!


Na sam koniec pojechaliśmy na nocny food market, gdzie siedzieliśmy nad samą wodą z widokiem na urokliwą świątynię i zajadaliśmy się tajskimi pysznościami:) Prawdziwe ukoronowanie tego pełnego wrażeń dnia! A to wciąż był dopiero początek przygód...


Tego wieczoru wsiedliśmy w nocny pociąg (wygodną kuszetkę!:)) do Nong Khai... Nad ranem obudzimy się już przy granicy z Laosem...

Spodobał Ci się ten post? Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco!:) Niebawem ciąg dalszy!

Komentarze

  1. Znowu przenioslaś mnie do magicznej krainy jak ze snów..Zadziwiające zabytki ,a zdjęcie buddy oplecionego korzeniami -zaliczam do najlepszych z Waszej podróży.Solidarność ze słoniami też godna uznania,zaskoczyliście mnie.No i wydzielone na dworcu miejsce dla mnichów-ciekawostka:)
    Coraz bardziej chce się tam jechać

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)

Daria Staśkiewicz